Informacje

avatar

velox
z miasta Bezrzecze
503.00 km wszystkie kilometry
37.00 km (7.36%) w terenie
19h 16m czas na rowerze
15.21 km/h avg

Kategorie



baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy velox.bikestats.pl

Archiwum

Masa Krytyczna

Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:30.06.2012 | linkuj | komentarze(0)
  d a n e  w y j a z d u
26.00 km
0.00 km teren
04:00 h
6.50 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Z lenistwa, same zdjęcia. A tutaj więcej










Idzie wiosna

Poniedziałek, 19 marca 2012 | dodano:19.03.2012 | linkuj | komentarze(10)
  d a n e  w y j a z d u
130.00 km
30.00 km teren
07:30 h
17.33 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Pierwszy dluzszy wypad w tym roku. Nawalil mi prawy alt wiec opis dodam po wymianie klawiatury.




Pierwsza dwudniowa wycieczka. Dzień drugi

Wtorek, 20 września 2011 | dodano:20.09.2011 | linkuj | komentarze(7)
  d a n e  w y j a z d u
105.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal


Wstaliśmy po 9 i udaliśmy się na śniadanie, które serwowane było w innym budynku. Świeże bułki, jajka na miękko, szyneczki, serki, tatar... I to wszystko na szwedzkim stole, więc bez wydzielonych porcji. Najedliśmy się naprawdę do syta, ja dodatkowo opędzlowałem cały dzbanek kawy.

Pogoda nie była już niestety taka ładna jak wczoraj, choć prognozy mówiły o temperaturze 20 stopni, czyli miało być cieplej niż poprzedniego dnia. Wróciliśmy do pokoju na krótki odpoczynek po śniadaniu i zabraliśmy się za pakowanie sakw.



(zdjęcie wykonane przez Filipa)

Wracając jeszcze na chwilę do tematu pokoju - miał on jedną dość nietypową cechę, a mianowicie akwarium w suficie, z zewnątrz wyglądało to tak:


A tutaj widok z okna:


Gdy już byliśmy spakowani i gotowi do drogi zaczęło padać. Odczekaliśmy więc jeszcze z pół godziny i wyruszyliśmy.



Jeszcze w Anklam złapał nas deszcz, na szczęście tylko kropił i po chwili ustał.

Trasę powrotną zaplanowaliśmy przez Ueckermunde, Rieth, Blankensee - na mapie wychodziło około 80km. Filip chciał jednak jeszcze odwiedzić miejscowość Kamp, do której musieliśmy odbić kawałek z głównej trasy. Pobłądziliśmy trochę już przy samym wyjeździe z Anklam, więc żaden z nas się już nie oszukiwał, że dziś będzie "do 80km".

Po 20km jazdy dotarliśmy do Kamp. Miejscowość sama w sobie nie jest ciekawa i oprócz mariny niewiele ma do zaoferowania, nas jednak interesował widok, jaki się stamtąd roztacza. Z Kamp doskonale widać pozostałości mostu kolejowego w Karnin.





Most wybudowany został w 1933 roku i łączył Świnoujście z Berlinem. 28 Kwietnia 1945 roku został wysadzony przez Wehrmaht z wiadomych względów. Pozostało jedynie środkowe, zwodzone przęsło. Dla znających niemiecki, więcej informacji: http://de.wikipedia.org/wiki/Hubbrücke_Karnin

Obecnie zbierane są podpisy pod pomysłem odbudowy mostu: http://www.karninerbruecke.eu/?lang=pl

Z Kamp wychodzą trzy trasy, dwie z nich to drogi, które pokonać można samochodem - przynajmniej według map Google, bo jak dla nas to by się raczej amfibia przydała:



Zaraz obok Kamp znajduje się szczególny las, a w nim spora kolonia lęgowa kormoranów. W lesie nie uświadczysz zielonego listka na drzewie, a to właśnie z powodu tych ptaków i ich trujących odchodów. Krajobraz trochę przerażający, można by tam spokojnie nakręcić film Sci-Fi o życiu po zagładzie atomowej.





Po wyjechaniu z tego uroczego zakątka okazało się, że niektórym z nas kormoranie kupy poprzyklejały się do sakwy :-) Trzeba więc było to jak najszybciej zmyć.


Gdy dojechaliśmy do Uckermunde i mieliśmy już 45km na liczniku jasne było, że w planowanych 80 km się nie zmieścimy - z samego Rieth jest 40km do Szczecina. Zaczęliśmy się powoli rozglądać za miejscem gdzie można by coś zjeść, a najlepiej bułkę z rybą :-). Pamiętałem, że kiedyś taka budka była w Rieth, na miejscu okazało się jednak, że jest zamknięta. Pogardziliśmy również jedzeniem z budki na trasie kolejki wąskotorowej z Rieth, co chyba nie było najlepszym pomysłem, bo we wszystkich kolejnych wioskach albo nie było gdzie zjeść, albo w jedynej jadłodajni w mieście było akurat wesele.

Ostatecznie znaleźliśmy otwartą restaurację w Blankensee (1km od granicy). Natrudziliśmy się nieźle, aby zamówić to co chcieliśmy po niemiecku, po czym gospodyni: "A Panowie to z Polski, tak?". Po krótkiej rozmowie dowiedzieliśmy się, że połowa mieszkańców Blankensee to Polacy, kawałek dalej odbywało się tam nawet polskie wesele. Wciągnęliśmy pierogi ruskie i zupę kartoflaną (porcje zacne, choć pierogi nieco niedoprawione) i najedzeni doczołgaliśmy się do Szczecina.

Pierwsza dwudniowa wycieczka. Dzień pierwszy

Niedziela, 18 września 2011 | dodano:18.09.2011 | linkuj | komentarze(6)
  d a n e  w y j a z d u
105.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal


W piątek rano razem z Filipem wyruszyliśmy ze Świnoujścia na podbój niemieckiego Pomorza Przedniego. Wycieczka ta miała być pierwszą dłuższą wyprawą Filipa, który na co dzień jeździ rowerem po Warszawie, ale przyznał się, że nie przekroczył nigdy dystansu dłuższego niż 40km na raz. Plan był więc taki, aby nie robić więcej niż 80km dziennie, a wyszło jak zawsze, o czym za chwilę.

Do Świnoujścia dotarliśmy pociągiem osobowym PKP, ze specjalnie przygotowanym przedziałem rowerowym (mocowania na rowery, itp ułatwienia, które widać poniżej).



Po przepłynięciu promem Odry skierowaliśmy się na północ, na spotkanie z trasą rowerową Berlin-Usedom (oznaczoną jako B-U na opencyclemap.org). Ze Świnoujścia do Niemiec nie jechałem jeszcze nigdy, więc byłem zachwycony przygotowaniem ścieżki - zarówno po stronie niemieckiej, jak i polskiej. Na samej granicy ustawione są obrotowe panele słoneczne, które najprawdopodobniej w dzień magazynują prąd na oświetlenie trasy.



W Ahlbeck zatrzymaliśmy się na bułkę ze śledziem. Drugie śniadanie zjedliśmy na plaży przy akompaniamencie szumu fal i śmiechu mew (które podobno mogą dożyć nawet wieku 30 lat - jedna z ciekawostek odkrytych na wyjeździe :-) )



Droga przez niemieckie kurorty nadmorskie jest bardzo ładnie przygotowana i dość szybko można ją pokonać, czasem tylko trzeba zejść z roweru i go przeprowadzić przez zatłoczone deptaki, o czym informuje oznakowanie. Ciekawy fragment trasy znajduje się również za Heringsdorf - tutaj z asfaltowej/brukowej ścieżki trzeba zjechać w las i pokonać kilka wzniesień - był to chyba najbardziej górzysty etap całej trasy.

Kolejny przystanek zrobiliśmy nad jeziorem w miejscowości Kolpinsee. W prawym dolnym rogu zdjęcia widać nasz kocyk piknikowy - Filip był przygotowany :-)



Na wysokości Tressenheide odbiliśmy na północ, jako że nasz plan zakładał wizytę w Peenemünde. Jest to miejscowość, która podczas II Wojny Światowej była głównym ośrodkiem badawczym III Rzeszy - to tam wynaleziono i produkowano rakiety V1 i V2, którymi Niemcy terroryzowali londyńczyków. Po "wyzwoleniu" przez armię radziecką znajdowała się tam baza morska rosyjskiej marynarki wojennej.







Znajduje się tam również muzeum, którego zewnętrzną część widać na zdjęciach - niestety nie mieliśmy czasu, aby je zwiedzić - było już po 15.00 a my byliśmy w połowie trasy. Powoli zaczęliśmy zdawać sobie również sprawę, że z planowanych "do 80km" może wyjść ponad 100. Zwiększyliśmy więc nieco tempo i szybko dotarliśmy do Wolgast. Na zdjęciu poniżej most zwodzony znajdujący się w tej miejscowości.



Wolgast należało przejechać prosto, jadąc przez cały czas główną ulicą. Jednak zaraz po zjechaniu z mostu zauważyliśmy na głównej drodze znak zakazu ruchu rowerów, co ciekawe nie było też nigdzie ścieżki rowerowej. Pojechaliśmy więc "skrótem", który niestety zakończył się ślepą uliczką przy niemieckich ogrodach działkowych. W końcu wróciliśmy na główną drogę, ale kosztowało nas to kilka dobrych kilometrów i sporo czasu.

Godzina zaczynała się robić późna, a chcieliśmy dojechać do Anklam jeszcze przed zmierzchem - podkręciliśmy więc tempo i właściwie bez większych postojów dojechaliśmy na miejsce.

Sporo zamieszania było również z noclegiem. Przed wyjazdem przygotowaliśmy listę miejsc gdzie można by się zatrzymać - okazało się jednak, że Anklam jest bardzo popularnym turystycznie miejscem o tej porze roku i albo wszystkie pokoje były już zajęte, albo nie odbierali telefonu. Na ratunek przyszła nam Iga (dziewczyna Filipa), która znalazła i zarezerwowała nam pokój u Herr Wolfa.

Herr Wolf jest emerytowanym pilotem Luftwafe (w holu hotelu znajduje się galeria ze zdjęciami odrzutowców, na których latał). Bardzo miły człowiek, można z nim się bez problemu porozumieć w języku angielskim. Za dwuosobowy pokój wraz ze śniadaniem zapłaciliśmy 50 euro, co nie jest wysoką ceną, zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki, w jakich przyszło nam nocować. Mieliśmy dostać zwykłą dwójkę, jednak grupa motocyklistów, która przybyła tego samego dnia pozajmowała wszystkie pokoje - nasz gospodarz ulokował nas więc na poddaszu w czteroosobowym pokoju z własną łazienką i kuchnią. Dla zainteresowanych: hotel-pension-anklam.de

Do Anklam dotarliśmy przed 20, więc było jeszcze sporo czasu na zwiedzanie. Miasto jest bardzo urokliwe, położone jest nad rzeką Pianą, jednak praktycznie całe znajduje się na prawobrzeżu. Schodziliśmy je wzdłuż i wszerz podziwiając m.in. gotyckie zabudowania, które, co ciekawe, posiadały tabliczki informacyjne również w języku polskim.

Zrobiliśmy w sumie grubo ponad 100km na rowerach tego dnia, oraz dodatkowe 7 pieszo po mieście, więc po powrocie do hotelu sen przyszedł szybko :-)

Szybki wpad do Krackow

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 | dodano:08.08.2011 | linkuj | komentarze(3)
  d a n e  w y j a z d u
51.00 km
1.00 km teren
03:11 h
16.02 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal


Szybki wypad do Krackow celem popstrykania kilku zdjęć.






Po Bezrzeczu

Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano:31.07.2011 | linkuj | komentarze(5)
  d a n e  w y j a z d u
20.00 km
6.00 km teren
01:21 h
14.81 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal


Jarek - mój znajomy, fascynat wszelkich rzeczy latających - dał cynk, że będzie dziś testował swój nowo-co-zlutowany heksakopter. Zaproponowałem swoją pomoc - i tak umówiliśmy się na około 18 na poligonie na Bezrzeczu.

Z uwagi na fakt, że ostatnio jedyne na czym jeździłem to mój fotel na kółkach, wyciągnąłem z garażu rower. Wyjechałem godzinę wcześniej, aby pokręcić się jeszcze po Bezrzeczu i Głębokim, chciałem też sprawdzić jak wygląda przebitka z Głębokiego na Bezrzecze.

Przez Arkonkę szybko dojechałem na Głębokie, objechałem jezioro, za strzelnicą czołgową przejechałem przez drogę na Wołczkowo i udałem się w kierunku Bezrzecza. W tym momencie warto chyba nadmienić, że przez ostatnie 3 dni nieustannie padało, a cała deszczówka z Bezrzecza spływała najwyraźniej na drogę, którą jechałem. Błoto zmieszane z gliną pięknie przyklejało się do roweru i moich nóg - i to pomimo błotników w rowerze. Ale przejechałem, i to się liczy.

Z Bezrzecza skierowałem się z powrotem w kierunku Głębokiego. Zjeżdżając z prędkością 43 km/h z górki w Wołczkowie miałem przyjemność posmakować gliny, która odrywała się teraz od kół roweru. W ten sposób dojechałem na teren poligonu, rower wyglądał tak:



Dla tych co nie wiedzą co to heksakopter - poniżej zrobiony dziś film i zdjęcie:




Penkun Schloss

Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano:19.07.2011 | linkuj | komentarze(7)
  d a n e  w y j a z d u
66.00 km
0.00 km teren
03:14 h
20.41 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
No to zaczynamy. Po wielu namowach Pawła zarejestrowałem się w końcu na bikestats. Jako, że wszystkie pasujące mi nazwy konta zostały już pozajmowane, poradziłem się słownika polsko-łacińskiego i tak wyszło velox (w tłumaczeniu: szybki).






Na pierwszy ogień pójdzie moja wczorajsza wieczorna wycieczka do zamku w Penkun. Wyruszyłem dość późno bo grubo po 17, planowałem więc zrobić około 60km (co przy moim żółwim tempie przekłada się na około 3 godziny jazdy) - nie przepadam za jazdą w nocy.

Najpierw skierowałem się na przejście graniczne w Warniku, które co prawda otwarte jeszcze nie jest (zakaz wjazdu), ale asfalt jest już położony i jeżdżą przez nie zarówno Polacy jak i Niemcy. Szybko okazało się, że z moich planowanych 60km może nic nie wyjść. Silny wiatr w twarz oraz fakt, że do granicy praktycznie przez cały czas jest pod górkę sprawiły, że nie mogłem rozpędzić roweru powyżej 17km/h. Dodatkowo był to już trzeci dzień pod rząd na rowerze i moje nieprzyzwyczajone do tak częstej jazdy mięśnie zaczęły się buntować. Wiatr wiał na tyle silnie, że nawet z górki trzeba było pedałować.

Sytuacja poprawiła się odrobinę po przekroczeniu granicy - wiatr co prawda się nie zmienił, ale niemiecki gładki asfalt pozwolił mi w końcu rozpędzić się do 20km/h. Mniej więcej w takim tempie dojechałem do Nadrensee, gdzie po przejechaniu nad autostradą zjechałem na wąską drogę biegnącą wzdłuż autobahn'u. Po kilku kilometrach skręciłem w lewo i udałem się w kierunku Storkow - kawałek ten jest bardzo malowniczy, jest tam jeden morderczy podjazd - wzniesienie ma chyba z 45 stopni - ale z jego szczytu roztacza się naprawdę piękny widok:





Tuż przed Storkow stoi wiatrak. Bardzo dobrze zachowany, nie to co u nas na Mierzynie czy na Cmentarzu Centralnym. Zdaje się, że można tam organizować imprezy, bo dookoła wiatraka znajdują się ławki i miejsce na ognisko. Teren niestety jest ogrodzony i zamknięty więc nie mogłem go bliżej pozwiedzać.



Kawałeczek dalej wzbudziłem zainteresowanie pewnej owcy, nic dziwnego - nieprzyzwyczajone są one do widoku ludzi.



W Storkow skierowałem się (zgodnie z drogowskazami rowerowymi) na Penkun. Misiacz uprzedzał mnie co prawda do tej trasy z powodu bruku, ale pomyślałem, że skoro jest drogowskaz z rysunkiem roweru to raczej zrobili już jakąś ścieżkę rowerową. Otóż nie zrobili. Musiałem przetelepać się kilkaset metrów po nierównym bruku. Tragedii nie było, ale postanowiłem nie wracać tą samą trasą.

Samo Penkun jest bardzo urokliwe. Niewielkie to miasteczko, ale sporo domków jest odnowionych i pomalowanych w żywe kolory. Na ulicach oczywiście żywej duszy. Zastanawiam się gdzie ci Niemcy całymi dniami i nocami siedzą i czy czegoś nie knują znowu przypadkiem... ;-)



Dotarłem i do samego zamku. W zasadzie to spodziewałem się czegoś więcej, a raczej czegoś większego. Tak więc Wawel to to nie jest, ale jest chociaż bardzo ładnie zachowany.



Chcąc ominąć bruk oraz przejechać obok jezior, których w Penkun jest całkiem sporo, objechałem miejscowość dookoła nadkładając kilku kilometrów. Widoki zrekompensowały całkowicie ten wysiłek:



Drogę powrotną zaplanowałem przez Krackow i rowerowe przejście graniczne w Schwenez, więc z Penkun udałem się na północ w kierunku Locknitz. I tutaj nastąpiło niemałe zdziwienie: po przejechaniu kilku kilometrów zorientowałem się, że chyba jadę nieco szybciej. Szybki rzut oka na licznik: 38km/h ! I to pod górkę. Wiatr wiał teraz w plecy, a ja wkładałem tyle samo siły co jadąc 20km/h pod wiatr. Zwolniłem trochę, bo muchy rzęziły mi już między zębami, i "spokojnym" tempem 30km/h dojechałem do samego Szczecina.

Gdyby tak tylko się dało zawsze z wiatrem w plecy jeździć...